"Ślad Białego Wojownika" - czyli o nie-do-powieści z elementami strumienia świadomości

Dziś dzień bardzo historyczny, ponieważ oprócz polecenia książki serwuję Wam wywiad z jej Autorką! Tereska Juźko ma dwadzieścia lat i w zeszłym roku wydała własną książkę - "Ślad Białego Wojownika".

Kto czyta mojego bloga ten pewnie wie, że napisanie książki jest moim odwiecznym marzeniem (niespełnionym!). Właśnie dlatego chciałam porozmawiać z osobą, której się to udało.

Jestem niezmiernie zaszczycona tym, że Tereska zgodziła się ze mną porozmawiać, zwłaszcza po tym, jak powiedziała mi, że byle jakim dziennikarzom nie udziela wywiadów (czy coś w tym stylu).

Mam nadzieję, że poczytacie. 😊


Zapełnianie carte blanche


- Bardzo stresuję się tą rozmową, bo to jest moja pierwsza rozmowa z pisarką, którą w dodatku znam osobiście. Moje pierwsze pytanie będzie zatem dotyczyć twojej książki "Ślad Białego Wojownika". Powiedz mi proszę, co skłoniło dziewiętnastoletnią Tereskę Juźko, żeby napisać i wydać książkę?

- Nie ma się czym stresować. Nie taki diabeł straszny (śmiech). Ja w ogóle nie uważam się za pisarkę. "Pisarz" jest dla mnie bardzo mocnym i wymagającym słowem. Dla mnie pisarzem był na przykład Dostojewski, czy w Polsce - Dorota Masłowska. Ja się bardziej czuję autorką tego tekstu. Najzwyczajniej w świecie stworzyłam go od a do z, a nawet ż. Tak, mam tutaj na myśli sugestie odnośnie nieprzystawalności na sugestie korekt (śmiech). A co mnie skłoniło? Tak naprawdę pisanie zawsze było częścią mojego życia i uważam, że łatwiej jest się wyrazić za pomocą słowa pisanego niż rozmowy. Rozmowy, często są zakłócone komunikatami z zewnątrz. Zwykłe uruchomienie kosiarki, przejeżdżający tramwaj czy latający motylek może utrudnić komunikację interpersonalną, w której najważniejszym czynnikiem jest poprawny kod oczu. Tak naprawdę miałam dość sporo wolnego czasu na rozrywki i chciałam go sensownie wykorzystać. To była potrzeba wyrażenia siebie i zostawienia czegoś po sobie.



- Ponoć pisarze nigdy nie umierają.

- To jest prawda - trzeba coś po sobie zostawić. Jedni zostawiają po sobie dzieci - ale ja jestem jeszcze za młoda, żeby o tym myśleć - inni tworzą jakieś płyty, rzeźby, ludki z modeliny. Zostawienie po sobie kulturowego spadku jest potrzebne. Czy właśnie w przeczytajnej cząstce siebie ukryta jest recepta na nieśmiertelność? Coś w tym może faktycznie być. Odpowiada mi ta perspektywa. 
A wracając jeszcze do pierwszego pytania - mój wiek w trakcie pisanie, czyli dziewiętnastka. Wydaje mi się, że pisanie to nie jest kwestia ilości lat, tylko pewnej dojrzałości twórczej, bo ja za osobę dojrzałą emocjonalnie się nie uważam. I fajnie. Dojrzałość emocjonalna to menopauza dla ducha.



- To co mówisz temu przeczy.

- Jestem takim chodzącym oksymoronem na dwóch łapach ale wydaje mi się, że bez względu na to, czy masz lat dziewiętnaście, czy dwadzieścia pięć to jest kwestią natchnienia, wewnętrznej potrzeby spisania swoich osobistych przemyśleń, czy wysnucia jakiś historii. Ważne żeby carte blanche zapełnić jakimiś słowami. Najlepiej by było, gdyby te jakieś słowa również miały swoją wartość a nie były pustozanczeniowym słowotokiem.



- Pisałaś też o tym, co jest bliskie twojemu sercu...

- Można tak powiedzieć. Trudno jest pisać o czymś, co jest zupełnie oderwane od rzeczywistości. Na przykład - literatura science fiction zawsze wydawała mi się nierealna (śmiech). Wolę się skupić na podstawowych pojęciach. W mojej książce, która jest pisana brukowym językiem - może jest to jedno z twoich kolejnych pytań - głównym motywem są właśnie Eros i Tanatos - miłość i śmierć. W zasadzie w życiu tylko one się liczą. Reszta jest tylko chaotyczną otoczką. Wspominam nawet o tym w słowach wstępu "Od Autorki".


- Hmm, nie wiem czy to czytałam...

- Nie szkodzi. Najważniejsza jest treść główna. Poza tym, tam też wspomniałam, że dla mnie sam fakt, że ktoś sięgnął po tą książkę jest więcej niż wystarczające.

Wyboista droga 

- Chciałabym się zapytać, czy ciężko jest wydać książkę? Jak droga musi upłynąć od pomysłu na półkę w księgarni?

- Czas jest kwestią drugorzędną. Pod wpływem chwilowego przypływu weny pisać można w mgnieniu oka, ale nie zawsze takie słowo ma znaczenie. Najważniejszą rolę odgrywa droga, która może być dość wyboista, jeżeli ktoś nie jest częścią środowiska pisarskiego. Ja nigdy nie należałam do żadnych kółek poetyckich, nawet tych lokalnych działających przy Żarskim Domu Kultury czy Bibliotece Miejskiej, dlatego postanowiłam wydać książkę swoim własnym sumptem. Powstała ona dzięki uprzejmości niezawodnego wydawnictwa Fortunet, które serdecznie polecam wszystkim naturszczyką-prawienieboszczyką.


- Duży jest koszt wydania takiej książki?

- Podobno wszystko zależy od jej treści i innych zmiennych które są skrupulatnie, fachowo przeliczane. Nie chciałabym wchodzić w dokładne liczby, bo każda powieść może zostać inaczej wyceniona. Duże znaczenie ma tutaj ilość tekstu a przede wszystkim okładka. Wiesz, czy jest w twardym czy miękkim papierze. Czy czarno-biała, czy kolorowa. Czy lśniąca, czy mat... Moja książka zamyka się w jakiś 160 stronach i na nich moje zdolności matematyczne się kończą.



Język górnolotny, czy brukowy?

- Porozmawiajmy teraz o treści książki. Czy bohaterka, Jadwiga to alter ego Tereski?

- Można powiedzieć, że ta postać jest alter egiem Tereski. To samo można powiedzieć też o innych postaciach. Mały Piotruś, czy Adam Wierzyński też są moim alter ego. Wszystko to jest przetworzone przez moją wyobraźnię i każda z tych postaci jest częścią składową mojej osobowości - czy to języka, jakim się posługuje, czy sposobu poruszania się, czy wizerunku. Trudno by było stworzyć postać, której nigdy nie zaobserwowałam choćby na ulicy, o której emocji nigdy się nie otarłam.


- Czyli przekładasz własne obserwacje na bohaterów, których tworzysz.

- Tak, dokładnie. Wydaje mi się, że ogólnie mówiąc osoby, które lubią pisać muszą być dobrymi obserwatorami. To ich podstawowa funkcja. Autorzy tekstów muszą być wiecznie w tłumie samotni. Inaczej woleliby gestykulować, a ja mam najczęściej rączki w kieszeniach głęboko zapchane.


- Wspomniałaś o języku brukowym, w którym została napisana twoja powieść. Nie da się ukryć, że pojawiają się w niej słowa uważane powszechnie za wulgarne. Co miało na celu posługiwanie się takim językiem?

- Tak naprawdę trudno jest mi powiedzieć w jakim gatunku powstała ta książka. Jedni pomocni podpowiadali mi, że to reportaż dziennikarski, inni, że szkic (śmiech). Wydaje mi się, że to jest połączenie epiki i liryki składa się na współczesną mini-powieść, choć lubię określać ją jako nie-do-powieść z elementami strumienia świadomości. A dlaczego wulgarny język? Myślę, że wulgarny język jest codziennością, zwłaszcza w polskim klimacie. Przekleństwa są częścią mowy potocznej, często się z tym spotykamy w życiu codziennym, gdy towarzyszą nam silne emocje i zdarza się, za przeproszeniem, że użyjemy słowa na "k". Gdy potykamy się na dziurawym chodniku zwyczajowo myślimy "Och, jakże irytują mnie te nierówności powierzchni płaskiej", ale pod nosem wyszepczemy tą straszną ''k...".
Wiem, że użycie w książce wulgaryzmów zostało odebrane z dystansem. Ludzie, którzy mnie znają byli tym przerażeni, gdyż jestem postrzegana jako osoba, która na co dzień nie przeklina, a w książce używam takich słów. Zwykle staram się używać bardziej górnolotnych słów, niż tych osadzonych na poziomie chodnika!


- Masz szeroki zasób słownictwa i nie dziwię się, że wypowiadasz się w ten sposób.

- Tak, chociaż czasem trzeba znaleźć słowo odpowiadające lepiej naszym emocjom, czy uczuciom. Taka proza chodnikowa też jest potrzebna, żeby popuścić wentyl emocji. Nie można pisać tylko romansideł o wacie cukrowej, kucykach i tęczach. 

- Twoja książkowa bohaterka, Jadźka, jest perfekcjonistką w każdym calu. Nie wiem, na ile ta cecha odpowiada twojej osobowości, ale mi jest bardzo bliska. Chciałabym poznać twoje zdanie - jak sądzisz, czy perfekcjonizm utrudnia życie, czy w czymś pomaga?

- Wydaje mi się, że w dobie dzisiejszej, gdy z każdej strony jesteśmy atakowani perfekcjonistycznymi sloganami, pojęcie perfekcjonizmu jest mi bardzo bliskie. Kiedy podejmuję się jakiegoś zadania chcę je wypełnić w stu procentach, żeby nie powiedzieć w stu pięciu, bo to już by było szalone. Perfekcjonizm jest czymś potrzebnym, zwłaszcza w podejściu do pracy. Jeśli masz jakieś zadanie do wykonania ważne jest wykonanie go w stu procentach, a nie oglądanie się za siebie. Mój perfekcjonizm, który uwidacznia się w tej książce polegał głównie na tym, żeby szybko spisać swoje myśli i nie zastanawiać się nad tym jak to zostanie odebrane. Podejście do tematu od innej strony. Może nie potrafię genialnie gotować, ani nie jestem perfekcyjną panią domu, ale w podejściu do pisania, czy oddania kawałka siebie w formie słowa pisanego, jak najbardziej tak.


Choroba z przymrużeniem oka - czyli postawa bohaterki w starciu z rakiem

- Głównym wątkiem twojej powieści jest trudny temat - temat chorowania, godzenia się lub nie z tą chorobą. Co chciałaś przekazać czytelnikom opowiadając o życiu w szpitalu?

- W książce jest poruszony motyw śmierci, miłości, choroby - to są rzeczy które towarzyszą ludziom od zarania dziejów i wypadałoby się z tym pogodzić. Jednak zdrowie jest najważniejsze, ale w życiu każdego przychodzą momenty, gdy zaniemoże. Co było moim celem? Moim celem było usadowienie siebie w tej rzeczywistości, która często nie wygląda zbyt różowo. Tak naprawdę Jadźka jest pogodzona w jakiś sposób ze swoją chorobą, ale pogodzenie się z chorobą ludzi którzy ją otaczają i mimo młodego wieku (jak Piotruś) chorują , przychodzi jej trudniej. Oddanie grozy towarzyszącej przemijaniu jest jednym z elementów, jakie chciałam przekazać czytelnikom. A, niech wiedzą.
Niektórzy mają szczęście dożyć w zdrowiu setki, a niektórzy szybciej zapadają na różne choroby. Jadźka patrzy na swoją chorobę z przymrużeniem oka i stara się oddalić od siebie najgorsze myśli, ale rzeczywistość dopada ją w kontakcie ze słabszymi od niej: dziećmi, osobami, które nie są sobie w stanie poradzić z tym na własną rękę.
Sama postać Piotrusia, moim zdaniem nie jest postacią tragiczną.
Moim celem było oddanie grozy towarzyszącej przemijaniu.
- Był dzielny.

- Tak, śmierć jest czymś nieuniknionym, choroba może się do tego przyczynić, najważniejsze dobrze korzystać z tych chwil, które zostały. Kubuś leń Fatalista się kłania. 


Czy z pisania da się wyżyć?

- W twojej książce można wyczytać między wierszami lekkość pióra, polot, nieprzeciętny sposób wyrażania myśli, którym się posługujesz. Rewelacyjnie przekazujesz uczucia - niekoniecznie te prozaiczne. Mówisz o trudnych sprawach prostym językiem. Jest to zasługa wrodzonego talentu, czy intensywnej pracy?

- Na pewno nie intensywnej pracy.

- Cóż za skromność!

- Tak naprawdę ta książka była pisana bardzo szybko, nie myślałam nad każdym słowem. Nie dobierałam każdego słowa w sposób niesamowicie przemyślany. Nie uważam się za osobę w szczególny sposób utalentowaną. Jeśli chodzi o rozliczenia za książkę, też można powiedzieć, że ilość sprzedanych książek świadczy albo o moim braku talentu, albo umiejętności marketingowych.

- Pewnie bardziej to drugie.

- To możliwe. Jestem staroświecka i nowoczesne technologie nie są moją mocną stroną.
Cieszę się jednak, że zobaczyłaś tam zalążek jakiegoś oldschoolowego talentu Króla Świeczki. 


- Wspomniałaś o ilości sprzedanych książek. Zapytam wprost - czy z pisania da się wyżyć?

- Nie, oczywiście, że nie. Jeżeli ktoś jest docenionym pisarzem i ma spektrum swoich czytelników, to może tak. Nigdy nie miałam kontaktu z takimi osobami, które potrafiły by z tego utrzymać siebie i rodzinę. Wydaje mi się, że pisanie to hobby, które może towarzyszyć człowiekowi, metoda na radzenie sobie z nudą. Choć mówi się, że nudzą się tylko osoby głupie. Pisarstwo jako sposób na zarabianie wydaje mi się rzeczą nieosiągalną, żeby opłacić rachunki za pisanie, i odłożyć parę groszy to wydaje mi się szczytem marzeń. Rzeczywistość jest bardziej surowa w swoich osądach. Znam mnóstwo osób, które piszą do szuflady.


- Jak ja...

- Nie piszesz do szuflady, prowadzisz stroną internetową! W tym też jest zawarty kawałek twórczości!

- Nie wiesz, co mam w szufladzie... 🙂

- Jezu, to ja chcę to przeczytać....!

Zestaw małego pisarczyka

- Co jest jeszcze potrzebne w pracy pisarza?

- Przede wszystkim kreatywność, pomysł, samozaparcie. Pewien mężczyzna, którego spotkałam w pociągu, który też pisze zdradził mi swoją metodę: każdego dnia o określonej godzinie siada i spisuje swoje myśli, jest to pewien sposób prowadzenia dziennika. On to robi codziennie o ósmej rano, wow. Ja kieruję się metodą konkretnej emocji twórczej. Moje kolejne teksty, które mam w szufladzie już będą bardziej skondensowane i chcę podejść do tego bardziej systematycznie. Pisać nie wtedy, kiedy mnie najdzie ochota, ale wtedy, gdy jest na to odpowiednia pora, a pora na pisanie jest zawsze (śmiech).
Praktycznie zawsze mam przy sobie zestaw małego pisarczyka, kartkę i długopis i kiedy mam możliwość pisać to po prostu to robię.


- Czy miałaś tak, że zabrakło ci weny, gdy pisałaś "Białego Wojownika"?

- Były takie momenty, muszę przyznać. Na przykład, kiedy spisałam pierwszy rozdział i on się nie kleił z ostatnim, wtedy odstępowałam od pisania na kilka dni. Zdarzają się takie momenty, ale najważniejsze jest to, żeby kontynuować mimo zniechęcenia. Jeżeli raz się obrało taką ścieżkę nie można dać się ponieść negatywnym myślom. Jeżeli raz zboczyło się z prostej autostrady, trzeba nauczyć się prowadzić na zamiejscowych. 

Walka z rakiem

- Temat poruszany w książce, można powiedzieć, że jest na czasie, gdyż osób, które znają szpitalną rzeczywistość od podszewki niestety przybywa. Jest też coraz więcej młodych ludzi którzy walczą  z rakiem. Jak takie osoby mogą walczyć, żeby nie poddać się w tej walce o zdrowie i życie?

- To akurat mogę powiedzieć z własnej perspektywy, bo mi też nie jest to obce. Nie musiałam łazić po szpitalach, pytać ludzi jak się miewają. Sama doświadczyłam tej choroby. Na własnym karku i własnymi ramionami. Najważniejsze jest to, żeby nie dać się ogólnej schizofrenii dotyczącej legendy na temat raka: że to jest choroba ostateczna, że to koniec, że jedyne co ci zostało, to położyć się w łóżku i czekać na nieuniknione. Szczególnie, gdy w przypisie jest słówko "złośliwy". W tym momencie trzeba znaleźć swoje pasje i zainteresowania.


- W twoim przypadku pisanie.

- Tak. Pisanie czy szerzej pojmowana sztuka. Jeżeli ktoś potrafi się zatopić w światy odrealnione rzeczywistość nie będzie mu doskwierać. Wszystko się dzieje w głowie. Nie trzeba być Michaelem Jacksonem, który wydał miliony płyt i podróżował po całym świecie. W moim przypadku to było pisanie, czytanie książek, muzyka, czerpanie radości z drobiazgów: że kwiatek zakwitł, czy motylek przeleciał. Teraz jestem na takim etapie, że wszystko wydaje mi się piękne.


- Ja na takim jestem od dwudziestu lat...
Chodzi po prostu o to, żeby mieć zajęcie, odciągać umysł od myślenia o chorobie.

- Tak, jeżeli się na tym nie skupiasz, i nie żyjesz tylko terminami: kiedy następne prześwietlenie, kiedy następne badanie, dawka leków, czy chemioterapia, życie wtedy wydaje się łatwiejsze. Wiadomo, że nie wolno ignorować diagnozy, czy zaleceń lekarzy, nie zachęcam do tego, żeby uciec na korytarz, gdy usłyszy się diagnozę czy przestawić się na okłady z kapusty.


- Lub jak Jadźka - trzasnąć drzwiami.

- Tak, ona podchodziła buntowniczo do swojej choroby. Może ze względu na wiek, albo brak doświadczenia życiowego, albo wewnętrzną potrzebę wyrażenia siebie przez to trzaśnięcie drzwiami. Też tak czasem bywa. W chorobie najważniejsze jest to, żeby po prostu kontynuować swoje życie, które było przed i czerpać jak najwięcej wiedzy z tych mizantropijnych momentów.

Kolejna książka Teresy Juźko...

- Z tego, co mówiłaś wynika, że "Ślad Białego Wojownika" nie jest twoją ostatnią książką...

- O nie! Grożę ludziom, że wydam kolejną! Cały czas coś tworzę, mam zachowane na pendrive'ach i w notatkach kolejne teksty. Teraz jestem na etapie początków nowej nie-do-powieści tworzonej strumieniem świadomości. Ale to już zupełnie nowy klimat, tu już nie będzie motywów szpitalnych.

- Właśnie chciałam o to zapytać...

- Ostatnio zakupiłam piękną książkę "Księga zagłady" są w niej rozpatrywane motywy apokalipsy w wielu znaczeniach tego słowa, a temat przemijania i śmierci jest w niej przedstawiony w bardzo ciekawy sposób, w formie legend różnych plemion i państw. Książka trochę oderwana od rzeczywistości, osadzona na motywach śmierci i przemijania będzie mi bliska i może coś takiego uda się napisać. Taki ze mnie śmierciofil.
W książce "Ślad Białego Wojownika" poruszyłam tylko epikę i lirykę, a w nowej książce zamierzam poruszyć epikę, lirykę i dramat, bo mam zamiar wprowadzić osoby dramatu, podział na chór itd.
W "Śladzie Białego Wojownika" występuje liryka brukowa, rymy ulicy abab, podmiot liryczny jest osadzony na bruku, ale takim całkiem przyjemnym, ciepło-szorstkim. 


- Piszesz wiersze?

- Nie, jestem od tego daleka. Wolę jednak prozę spod ręki a nie wiersze spod skrzydła. Wiersze są dla mnie zbyt dużym pojęciem. Moje wiersze, które kiedyś tam pisałam są dla mnie niedostatecznie dobre. Zawsze je odrzucałam.

- Dziękuję ci bardzo. Czekam na twoją kolejną książkę.




Książkę Tereski można zakupić tutaj:




Moja rozmowa z Tereską trwała znacznie dłużej, miałam przy tym okazję podyskutować o literaturze, a także o zakończeniu książki, którego Wam nie zdradzę... 🙂
Jeśli podobał Wam się wywiad z Tereską zostawcie dla niej w komentarzu miłe słowo. Na pewno się ucieszy.



Komentarze

Popularne posty