We Wrocławiu to jednak uczciwi ludzie są

Chciałam Wam opisać historię jaka mi się ostatnio przydarzyła. Jest trochę śmieszna, a trochę straszna. Ale już teraz to mi się wydaje patrząc wstecz, raczej śmieszna. Dlatego chciałam Wam ją opisać, żebyście też się pośmiali.

Miało to miejsce kilka dni temu, kiedy to dostałam zaproszenie, by towarzyszyć na zakupach mojej siostrze, z którego też z chęcią skorzystałam. Nie miałam w prawdzie potrzeby by kupować sobie cokolwiek, bardziej kusiło mnie to, że zakupy te miały się odbywać w dużej galerii we Wrocławiu, której, jak to określiła moja siostra "Złote Tarasy w Warszawie mogą lizać stopy". Podekscytowanie nie dawało mi zasnąć, w brzuchu przewalały się motylki, a po żołądku skakały różowe jednorożce, kiedy myślałam o tym cudownym dniu, który będzie mi dane spędzić w otoczeniu ekskluzywnych sklepów.

A musicie wiedzieć, że dla dziewczyny z Żagania, gdzie w nowo powstałej galerii jest 5 sklepów: Pepco, Martens sport, Kik, mięsny i piekarnia, to wyjazd do Wrocławia, do nowo powstałej trzypiętrowej galerii jest co najmniej jak lot na księżyc i z powrotem, albo jak wyprawa do Las Vegas. Kiedy tylko otwarły się drzwi pociągu poczułam na twarzy powiew luksusu, tak przynajmniej mi się wydawało. Naszym oczom ukazała się galeria taka wielka, że nie było widać jej końca. Wszystko było cudownie i przepięknie, jak w najpiękniejszym śnie, obrotowe drzwi, ładna muzyczka, mnóstwo światełek i tak ładnie pachniało z tych sklepików...

Pierwsze co powiedziałam mojej siostrze, kiedy tam weszłyśmy, to że muszę się pilnować, żeby się nie zacząć cieszyć jak małe dziecko. Bo w środku tak się właśnie czułam. Jak mała dziewczynka, której podarowano pluszowego jednorożca  większego niż ona sama. Różowego. Ponieważ ja nic nie potrzebowałam więc na początku towarzyszyłam mojej siostrze w jej ubraniowych decyzjach. Chodziłyśmy razem do przymierzalni i doradzałam jej co kupić, właściwie, to ciężko to nazwać doradzaniem, bo we wszystkim wyglądała świetnie, więc jej to mówiłam i zachęcałam, żeby brała wszystkie te rzeczy do kasy. Koniec końców wyglądała tak cudownie, że śmiało mogę stwierdzić, że Kate Middelton to wyglądałaby przy niej jak uboga krewna.

W niektórych sklepach było dużo ludzi, zwłaszcza tam, gdzie były wyprzedaże. Ale były też takie sklepy, gdzie były tylko panie sprzedawczynie i były smutne, bo nie miały klientów, chociaż wszystkie ubrania miały piękne. Weszłam do kilku takich sklepów, ale tak się dziwnie na mnie patrzyły, że szybko wyszłam nic nie mierząc.

A potem sobie pomyślałam, że z tych wszystkich rzeczy których nie potrzebuję jest taka jedna rzecz, której nie potrzebuję najsłabiej. A mianowicie portfel. Taki ładny mi się marzył. A skoro marzenia są po to, żeby je spełniać, więc postanowiłam, że ten dzień idealnie się nadaje na spełnienie takiego marzenia. Było dużo portfeli, ale jeden podobał mi się szczególnie. Był taki czerwony i miał takie ładne zapięcie, mi się wydawało, że to zatrzask, ale pani mi wyjaśniła, że się nazywa inaczej. Ale już zapomniałam jak.

To był najdroższy portfel w moim dotychczasowym życiu. Ale nie, nie wydałam na niego wszystkich pieniędzy. Zostało mi jeszcze 50 złotych i trochę drobnych, które mogłam tam przełożyć, żeby nie był pusty. Póki co patrzyłam jak pani starannie zawija go w taki niebieski aksamicik i wkłada do ślicznego białego pudełeczka i jeszcze do takiej białej, pięknej torebki z napisem "puccini".

Czy wiecie, co w takiej galerii robi z ludźmi biała torebka z napisem "puccini"?

Wiem, co robi ze mną. Nie czułam się już jak dziewczyna z Żagania (mimo, że w portfelu zostało 50 złotych). Czułam się jak miss świata spacerująca po czerwonym dywanie. Więc korzystając z okazji  posiadania takiej białej torebeczki wstąpiłam sobie ot tak, do takiego sklepu z butami, gdzie były tylko dwie panie ekspedientki i cała masa pięknych butów. I one: "w czym mogę pomóc?", a ja, że chciałam przymierzyć te piękne botki i świecę tą swoją torebką białą z napisem "puccini" w której to trzymam mój cenny skarb. A one takie miłe, szukają na zapleczu, przynoszą, czy byłaby pani uprzejma przymierzyć, tak, tak, ale trochę twarde, nie wiem, czy będzie mi się w nich wygodnie chodzić, oddaję. A tak naprawdę je odwróciłam do góry podeszwą i zobaczyłam, że nie stać mnie nawet na jednego buta z tej pary. To znaczy stać, ale do końca miesiąca musiałabym jeść tylko suchy chleb i pić wodę z kranu. Więc wychodzę, idę dalej, promienna, życie się do mnie uśmiecha, mam swojego pluszowego jednorożca w postaci portfela i czuję się jakby ktoś mi serce obsypał brokatem. Pachnącym.

Wychodzę  z tego odrealnienia, wracam na ziemię. A właściwie, do sklepu trochę bliższego śmiertelnikom. Wchodzę do CCC. Ale to nie jest takie CCC jak w Żaganiu, tam jest tak dużo dużo butów, więc przymierzam po kolei. Jedne, drugie, trzecie. A potem myślę, po co mam przymierzać, co chwila odkładać, te, buty, biorę kilka kozaków i po kolei, jeden za drugim, jak na taśmie. Nagle wkładam takiego pięknego zamszowego kozaczka i świat się zatrzymuje. Gdzie, na jednorożca, podziała się moja torebeczka z "puccini"!?

W tym kozaku, wróć! Trzeba ściągnąć i odłożyć na półkę. Odkładam, nie sznuruję nawet buta, cała się trzęsę, szukam tego sklepu, no tego, tam gdzie mierzyłam buty. Już zniknął mi z oczu.
W tym momencie dzwoni mój mężuś się coś zapytać, ale ja nawet nie wiem, co, więc pyta, dlaczego jestem taka roztrzęsiona. To mówię, że zgubiłam portfel i właśnie go szukam. Jak to zgubiłaś? No, mierzyłam buta i chyba go odłożyłam za siebie i już nie zabrałam. Nie jestem pewna, czy powiedziałam mu wtedy, że chodzi o ten portfel w którym jeszcze nie było pieniędzy i kart płatniczych i dokumentów. W każdym razie powiedział, żebym się odezwała jak znajdę, czyli nigdy, pomyślałam.
Biegiem, do informacji, pytam, gdzie ten sklep, zgubiłam się w galerii! Na końcu korytarza w prawo... Lecę biegiem, wpadam zdyszana, i "dzień dobry, była tu przed chwilą, miałam ze sobą taką torebeczkę, taką białą, no, z napisem "puccini".. nie mam jej, tam był portfel i ja ją tu na pewno zostawiłam, czy panie nie widziały jej?" wysapałam jednym tchem.
"Nie... nie widziałyśmy..." Jak to? Jak to? Nie dostrzegły mojej torebki?! Brokat na moim sercu zamienił się w małe igiełki. "tutaj, no, tu mierzyłam buta, i zostawiłam, może ktoś z klientów wziął".
A pani mówi, że oprócz mnie to nie było dzisiaj żadnych klientów, no tak, jak mogłam się nie domyślić.

No to w te pędy znów lecę do CCC, drogę znam już na pamięć. Dzwonię w międzyczasie do siostry, mówię, że zgubiłam nowy portfel, jestem roztrzęsiona jak osika na wietrze, ona mówi, że poleci do informacji się zapytać, czy ktoś nie znalazł.

Jeśli komuś jest zimno, bo ma słabe krążenie, to polecam zgubić portfel w największej galerii we Wrocławiu. Skutecznie sprawia, że nagle robi się gorąco, a krew zaczyna szybciej krążyć. Jak macie czasem tak, że coś wpadnie do oka i ciężko to wyciągnąć, i ktoś Wam mówi, że trzeba to wypłakać, ale Wam się akurat nie chce ryczeć, to też polecam zgubienie portfela. Błyskawicznie pobudza aparat łzowy i produkcję łez. Zwłaszcza jak się zgubi nowy. Taki w białej torebce "puccini".

Znów jestem w CCC. Pytam pani, mniej więcej to samo, co przed chwilą, ale nie, nie widziała, nic nie wie. Mówi, żeby zapytać przy kasie. Miły pan przy kasie: "w czym mogę pomóc", a ja po raz kolejny jak mantrę powtarza: taka biała torebka, zgubiłam, w środku pudełeczko, portfel, może ktoś znalazł. A pan się odwraca i wyciąga zza pleców małą białą torebeczkę, ze znajomym napisem... Ufff....

Dzwonię do siostry, odbiera, "wszystko spoko, zaraz podadzą komunikat, że jak ktoś znajdzie..." już nie trzeba, znalazłam!!!

Co za ulga. Nie piszę tej historii po to tylko, żeby Was zanudzić. Wypływa z niej bardzo ważny wniosek. Jak szukacie portfela, to nie odbierajcie telefonów od mężów. Dzięki temu oprócz codziennych pytań czy nie zgubię kluczy i pieniędzy, doszło jeszcze "A nie zgubisz portfela...?"



Komentarze

Popularne posty