Część 2: Praca w Niemczech

Zabrano ją z rodzinnego domu, gdy miała 15 lat. Wojna już zdążyła odcisnąć na niej swoje piętno. Najpierw zabrano jej tatę, potem siostrę, a teraz stała w pociągu wraz z innym dziećmi odbywając najdłuższą podróż w swoim życiu. Podróż, z której miała już nigdy nie wrócić do swojego domu, do rodzinnej Ukrainy. 

Po drodze poznała Antosia. Też miał piętnaście lat. Po drodze mieli wystarczająco czasu, żeby porozmawiać i się poznać. Jechał do innej części Niemiec, ale obiecał, że będzie pisać. Kochał ją całym sercem. Każdy list zaczynał słowami: "Kochana Zosiu...". Przez dwa lata rozłąki otrzymała ich naprawdę sporo. Czy tak samo darzyła go uczuciem? Już się pewnie nie dowiem. Praca w gospodarstwie była ciężka, ale znośna. Pani domu zlecała Zosi pomoc w codziennych obowiązkach. Zapłatą było łóżko do spania, świeża pościel, miska z jedzeniem i 15 marek tygodniowo. Jednym słowem, jak na tamte czasy, luksus. Mogła kupować znaczki, by pisać listy do mamy i Antosia.


Po dwóch latach życie ponownie splotło drogi Zosi i Antosia. Tym razem zobaczyła przed sobą nie chłopca, ale młodzieńca, który przebył wiele kilometrów, żeby osobiście wyznać jej miłość. Jak bardzo musiał być rozczarowany, gdy w odpowiedzi usłyszał: "Ja cię nie kocham."


Z tamtego okresu pobytu w Niemczech zachowało się kilka wyblakłych zdjęć. Wyciąga je z drewnianego pudełeczka, patrzy z sentymentem na kiedyś tak bliskie osoby, dziś już odległe, niemal zapomniane. Coś na kształt wzruszenia pojawia się na jej twarzy gdy podaje mi czarno-białą fotografię, na której troje ludzi leży na łące. Migawka szczęścia, która rozbłysła pośród wojennej rzeczywistości. "To ja" - pokazuje palcem młodą dziewczynę, z długimi, ciemnymi rozwianymi włosami. Od razu rzuca w oczy piękny uśmiech i to spojrzenie. Dziś pozostał tylko ten błysk w oku. 

Obok niej, na trawie, leży dwóch mężczyzn. Ten starszy to jej mąż. Podparty na łokciu, patrzy w obiektyw z szarmanckim uśmiechem. Młodzi, szczęśliwi. Bez świadomości, co się zaraz wydarzy. Może to i dobrze.

Był sierpień. "Poznałam go na wycieczce rowerowej - opowiada. - Jechaliśmy grupką do miasta oddalonego o jakieś 50 kilometrów od wioski, gdzie mieszkałam. Do drodze złożył mi się rower. Nie wiedziałam, co robić. Chciałam, żeby ktoś mi pomógł, ale wszyscy pomknęli naprzód i zostawili mnie z tyłu. Przerażała mnie odległość - 50 kilometrów! Sama! I wtedy pojawił się on." Pomógł przy rowerze i tak zaczęła się ich znajomość.

W miarę jak się poznawali wizja opuszczenia Niemiec stawała się dla nich coraz bardziej realna. Tęsknota za domem, za mamą i rodzeństwem chwilami była nie do wytrzymania. On obiecał, że tam wrócą. Że zabierze ją do mamy. W listopadzie się zaręczyli.  W grudniu skończyła 18 lat, a w lutym 1946 roku znajomy ksiądz udzielił im ślubu. To miał być najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Wszystko miało już wyjść na prostą. Przecież skończyła się wojna, wyszła za człowieka, którego kochała i już wkrótce miała się zobaczyć z mamą! Nie mogła się doczekać aż przedstawi mamie męża.

Mama nie mieszkała już na Ukrainie. Jak większość ludzi uciekła na Zachód i zamieszkała w Szczecinku. Niewiele czasu spędzili razem. Mąż szybko podjął decyzję, że wyprowadzają się do jego krewnych, w okolice Krakowa.

Jak przyjmą ją jej nowi teściowie? Jak będzie się jej żyło u boku męża?

Dowiecie się w kolejnej części.


Komentarze

Popularne posty