Część 3: Najgorsze już minęło...

Niewielka wieś pod Krakowem. 
Zosia przyjeżdża tam ze świeżo poślubionym mężem pełna optymizmu i nadziei, ale też obaw. Jak potoczy się jej życie wśród zupełnie obcych ludzi? Jaką będzie żoną? Przecież ma dopiero 18 lat! 

Dom jest pełny ludzi. Teść, teściowa i sześcioro dzieci, do tego ona z mężem. Mieli zakład produkujący kłódki, czy coś w tym rodzaju. Ciężko było z tego wyżyć i nie raz dzieci chodziły głodne. Ojciec pił i znęcał się nad rodziną. Tam zaczął się jej rodzinny dramat.

Życie na wsi nie należało do najłatwiejszych. Ale ona była już przyzwyczajona do ciężkiej pracy. Prawdziwą przeszkodą był brak akceptacji przez otoczenie. Rodzina męża uważała, że rok po ślubie to najwyższy czas, żeby została matką. Wytykali ją palcami, za to, że nie mogła zajść w ciążę. Za plecami słyszała szepty i złośliwe uwagi. Czuła się tam obco, a obojętność męża jeszcze potęgowała to uczucie. Z czasem i on zaczął ją poniżać nazywając "jałową krową", bo nie mogła dać mu dziecka, którego tak pragnął. 

Gdy mi o tym opowiadała, głos jej się łamał, a z oczu płynęły łzy. Te wspomnienia były bardzo bolesne. 
Czasem jak tak coś opowiadała i natrafiła na trudny epizod nagle przerywała opowieść i szukała czegoś na stole. Jej stół był zawsze czymś zastawiony. Leki, święte obrazki, kubki, szklanki, kwiaty, talerzyk z niedojedzonym śniadaniem, krzyżówki, długopisy, cukier w kryształowej cukiernicy, brudne sztućce. Przerażała mnie czasem ilość tych przedmiotów, ale ona się w tym dobrze odnajdywała. Nie widziała już tak dobrze, więc wszystko musiało być pod ręką. Bez trudu natrafiła na szklankę z wodą i upiła łyk. 

Przymyka powoli oczy i swoim dawnym głosem kontynuuje opowieść...
"Jednego dnia źle się poczułam. Bratowa zaproponowała,  że zawiezie mnie do lekarza. Zbadał mnie i powiedział, że jestem w ciąży. W trzecim miesiącu. Nie mogłam powstrzymać łez radości. Myślałam już tylko o tym, jak przekażę tą radosną nowinę mężowi."

Kiedy wróciła mąż pracował  na werandzie. Miał w ręku młotek i uderzał w metalową kłódkę. Zawołała go z daleka, odwrócił się, a ona pomachała mu i wykrzyczała radosną nowinę. Spodziewała się innej reakcji. Ale on zerwał się na równe nogi, podbiegł do niej i się zamachnął. Bratowa, która stała obok osłoniła ją przed ciosem i wyrwała mu młotek z ręki, krzycząc: "Co ty robisz?!". A on rzucił opryskliwą uwagę, jak może się cieszyć z dziecka, skoro nie mają za co go utrzymać.

Kolejne miesiące były dla ciężarnej Zosi bardzo ciężkie. To był pierwszy raz, kiedy mąż podniósł na nią rękę, ale nie ostatni. Napięta atmosfera w domu, kłótnie, albo dotkliwe milczenie. Czuła się niekochana i niepotrzebna. Zamiast otaczać ją troską i opieką, wyrzucał lenistwo i brak zainteresowania domem. 

To były trudne czasy. Panował wielki głód. "Zdarzało się czasem, że nie jadłam trzy dni. - opowiada. - Chodziłam wtedy po polach, żeby zapomnieć o głodzie. Raz teściowa dostała skądś podsuszoną bułkę. Przyniosła mi ją, a sama nie zjadła nic. Byłam na skraju wytrzymałości" 
Minęły trzy miesiące... 
W końcu przełamała wstyd i napisała list do mamy. Wyznała jak jest traktowana i przez co przechodzi. Gdy przyszła odpowiedź nie posiadała się ze szczęścia! "To był poniedziałek, albo wtorek. Mamusia przysłała mi pięćset złotych i napisała, żebym przyjechała jak najszybciej!".
Pięćset złotych - właśnie tyle kosztował bilet do Szczecinka i przepustka z piekła do wolności. Tylko jak powiedzieć o tym mężowi?

Z drżącym sercem poszła do niego. Robił coś na dworze. Powiedziała mu o wszystkim, o liście, o pieniądzach i o tym, że pragnie wyjechać jak najszybciej. Zaproponował, że w sobotę sam odwiezie ją na dworzec. Żeby sąsiedzi nie myśleli, że od niego uciekła. 

W sobotę chodzili po krakowskich sklepach, on szukał dla siebie garnituru. Nic nie znalazł, więc wsadził ją do pociągu i odjechał. "Byłam zmęczona i głodna. W pociągu było duszno, a ja w szóstym miesiącu ciąży. W Pile wsiadł jeden mężczyzna, ładnie ubrany, wyciągnął jedzenie..." Gdy ona opowiada, czuję się, jakbym jechała z nią tym pociągiem, w dusznym przedziale, siedzi na przeciwko mnie i widzę jej zmęczoną, smutną twarz. Pociąg toczy się rytmicznie i słyszę stukanie kół o tory. Nagle widzę jak młoda kobieta osuwa się na ziemię, mdleje, konduktor ją cuci, przynosi herbatę, a dżentelmen z Piły rzuca od niechcenia: "Czy ma pani ochotę na kanapkę..?" Zjadła i poczuła błogi spokój. W końcu, pomyślała,  najgorsze ma już za sobą.

"Wtedy - kontynuuje - pierwszy raz poczułam jak moje dziecko się poruszyło..."
Czy jesteście ciekawi co wydarzyło się dalej? Czy Zosia faktycznie najgorsze ma już za sobą?
Czytajcie kolejną część.

Komentarze

Popularne posty