Część 4: Wyczekiwane dziecko

Co za ulga!
Młoda Zosia zostawia za sobą Kraków i jedzie na spotkanie z mamą i rodzeństwem. W końcu uwolniła się od okrutnego męża, nie musi znosić krzywych spojrzeń jego rodziny, wraca do swoich. Do tego będzie miała dziecko. Piękną córeczkę, albo synka. Nie wybrała jeszcze imienia, ale przecież nie to jest w tym momencie najważniejsze! Bo przede wszystkim ma być zdrowe.

Gdy przyjechała na miejsce musiała przejąć część matczynych obowiązków. W małym domku oprócz mamy była trójka młodszego rodzeństwa, którą Zosia musiała się zajmować, gdy mama szła do pracy. A pracowała długo i ciężko. Dojeżdżała na rowerze kilkanaście kilometrów do sąsiedniej miejscowości. W tym czasie Zosia prała, sprzątała, gotowała. Nie było to łatwe. Dzisiaj wspomina, jak codziennie w ciężkich wiadrach dźwigała wodę ze studni. Były tak ciężkie, że ledwo je niosła. Wywracała się z nimi, a woda rozlewała się na ziemię. Drobna dziewczyna nie przyzwyczajona do dźwigania takich ciężarów. Poza tym była w ciąży. Pod sercem dźwigała swój największy skarb - dziecko.

Minął miesiąc. W ich domu pojawił się niezapowiedziany gość. Jakże się zdziwiła, gdy otworzyła drzwi, a w nich stał jej mąż. Błagał ją o przebaczenie, Obiecywał, że nie wrócą już do Krakowa, że zostaną tutaj, że znajdzie pracę, ustatkuje się i założą szczęśliwą, zgodną rodzinę. Zapewniał, że od teraz ona będzie jego najlepszą przyjaciółką.

Uwierzyła. Mama ostrzegała, ale nie słuchała. Wybrała męża.

Szczęście nie trwało długo. "Miałam tam brata ciotecznego. Zaczął z nim pić. Codziennie był tak pijany, że nie mógł trafić do domu." To był grudzień. Zima wdawała się już we znaki. W domu było coraz zimnej, a nie było pieniędzy na opał. W ciągu dnia chodziła pod stację kolejową nazbierać węgla rozsypanego z jadących pociągów. To była żmudna praca, zwłaszcza dla kobiety w ciąży. Mozolne wygrzebywanie czarnych grudek spomiędzy kamieni. Kilka godzin pracy. Uzbierane zaledwie wiaderko. Ale zawsze to coś.

Jednego dnia przyglądał jej się z oddali dróżnik. Miał dyżur na stacji. Gdy dzień chylił się ku zachodowi wróciła zmęczona do domu. Zabrała się za rozpalanie w piecu i nagle usłyszała huk. Wybiegła przed dom, za rogiem znikała postać dróżnika, a pod drzwiami leżał duży i ciężki podkład kolejowy... Kolejny raz zaznała ludzkiej życzliwości.
Z radością zabrała się za cięcie drewna i rąbanie na mniejsze kawałki. Ale nagle poczuła coś dziwnego.

Dziecko zaczęło się niespokojnie wiercić. Położyła się, żeby odpocząć. W nocy ból się nasilił, a rano był już nie do zniesienia. Sąsiadka zawiozła ją do szpitala. Zaczął się poród. To był siódmy miesiąc ciąży. Dziecko nie było jeszcze przygotowane na ten nagły zwrot akcji, nie zdążyło ułożyć się do porodu. Lekarz uznał, że dziecko nie ma szans na przeżycie, że trzeba się skupić tylko na matce. Co czuła matka, gdy usłyszała słowa lekarza? Co czuła, gdy nowo narodzone dziecko nie wydało pierwszego okrzyku, na który czeka każda mama?

Wtedy ciężko było nazwać te uczucia. Dziś, po latach, opowiada mi, że w tamtej chwili czuła straszny ból - fizyczny i psychiczny. Lekarz odebrał jej nadzieję na szczęśliwe macierzyństwo.

Co było dalej? Czytajcie w kolejnej części.

Komentarze

Popularne posty