Hygge - czyli jak przeżyć zimę i nie zwariować

Temat bardzo jesienny. Hygge.



Może ktoś z Was już spotkał się z tym słowem. Tego duńskiego określenia nie da się przetłumaczyć na polski za pomocą jednego wyrazu. Ja mam swoją prywatną jego definicję: kwintesencja wszystkich drobnych rzeczy, które sprawiają, że czuję się szczęśliwa. Odkąd odkryłam tą tzw. "duńską sztukę szczęścia" staram się wyłapywać takie rzeczy w ciągu dnia i je celebrować.

Zaczęło się od herbatki imbirowej


Był kiedyś bardzo zimny, styczniowy dzień. Jeden z takich dni kiedy mimo, że jesteś ubrany w grubą piżamę i wełniane skarpety, ciężko jest wyjść rano spod kołdry. Tak. To był jeden z tych dni. Przekroczenie drzwi wyjściowych z domu było jak przejście do jakieś śnieżnej Narnii. Zaraz potem - skrobanie zamarzniętych szyb w aucie, rękawiczki zostały w domu. Nawet ogrzewanie w aucie ustawione na maksimum nie zdołało przywrócić krążenia w dłoniach. A to dopiero 7.50.... Znacie to uczucie, prawda?

I wtedy z odsieczą przyszła Kamila, koleżanka z pracy. W swojej "zimowej apteczce" miała:
- imbir
- cytrynę
- wielki słój miodu
No i się zaczęło. Niektórzy nie lubią imbiru. Ale herbatka, którą przygotowała dla nas wtedy Kamila, była balsamem dla naszych zziębniętych rąk i serc. Od tej pory codziennie piłyśmy ją w pracy i rozgrzewałyśmy się nią w zimowe dni. Parzenie herbatki imbirowej w wielkich kubkach stało się dla nas swoistym rytuałem i zawsze wywoływało uśmiech na twarzy. Ta herbatka na stałe zagościła w mojej definicji hygge. 

Czasami kiedy wspominam sobie tamten czas, tęsknię za zimą, kiedy to rozgrzeję się znów imbirowymi specjałami. Myśląc o tym, co powoduje szczęście w zimowe wieczory nie mogę pominąć kolejnego napoju, który kojarzy mi się z zimą...




Do herbaty imbirowej potrzebny jest tak naprawdę tylko obrany i pokrojony imbir, kilka plasterków cytryny i łyżka miodu. Miksturę zalewamy wrzątkiem i pijemy jak najszybciej.



Grzane wino


Dni robiły się już coraz chłodniejsze. "Napiłabym się grzańca" - powiedziałam mężowi. "Jeszcze nie ma śniegu - odparł - jak będzie śnieg, będzie grzaniec". Po kilku dniach faktycznie spadło dużo śniegu. Wielkie płatki sypały z nieba, a my ubraliśmy się w grube kurtki, rękawiczki i szaliki i ruszyliśmy na śniegowy spacer, pozachwycać się tą wyjątkową zimową atmosferą.

Kiedy sypie śnieg, jest ciemno i popatrzy się w górę, to wydaje się tak, jakby gwiazdy urywały się z niewidzialnych sznurków i spadały na ziemię, na czapkę, na język... Lubicie łapać językiem płatki śniegu?




Do dziś kiedy przypominam sobie tą ostatnią zimę czuję smak śniegu na języku! Potem poszliśmy do sklepu i kupiliśmy wszystko, czego trzeba do grzanego wina:
👉🏻 Czerwone słodkie wino
👉🏻 Pomarańcze
👉🏻 Goździki, cynamon, kardamon i inne korzenne przyprawy
Po takim spacerze smakowało jak nic na świecie. Jeden łyk i od razu robi się cieplej na sercu. 


Świeczki i świece

Ponoć Duńczycy mają fioła na ich punkcie. I wcale im się nie dziwię. W jesienne i zimowe wieczory świeczki są obowiązkowym elementem w moim domu. 
Poza stłumionym, ciepłym światłem dają niezwykły zapach, który kojarzy mi się właśnie z hygge!
Najlepsze świece to te, które są robione w 100% z naturalnego pszczelego wosku, ale ponieważ ciężko je zdobyć oraz są bardzo drogie często pozostaje nam kupić świeczki parafinowe. Kiedyś napiszę więcej o tym, dlaczego warto kupić wosk od pszczelarza i zrobić takie świeczki samemu. 

Latem świeczki leżą u mnie w specjalnym koszyczku na górnej półce w szafie, ale gdy dni robią się krótsze wyciągam je i ogrzewam ich płomieniem chłodne i szare wieczory. 
A wiecie, co może być lepsze niż płomień świecy?

Ogień

Wszyscy, którzy mają w domu kominki wiedzą o czym mówię. Nic nie daje takiego ciepła w mroźny dzień jak trzaskający wesoło ogień. Bardzo miło wspominam wieczory w moim rodzinnym domu, kiedy cała rodzina się spotykała i rozpalaliśmy ogień w kominku. Ten ujarzmiony  żywioł rozgrzewał nie tylko ciała ale też nasze dusze. Dziś nie pamięta się już słów i  historii, które się wtedy opowiadało, ale to co zapada w pamięć to atmosfera radości, przyjaźni i rodzinnego ciepła, które wtedy panowało. 

Obecnie w mroźne i wietrzne dni z przyjemnością obserwuję jak mój mąż rozpala ogień w naszym małym kominku, a potem siadamy i oboje delektujemy się chwilą. Tego ciepła nie da się porównać z żadnym innym... 

Z drugiej strony nie trzeba mieć kominka, żeby poczuć ciepło w chłodny dzień. Tu na przeciw wychodzą...

Wełniane skarpety, grube swetry i inne ciepłe ubrania

Latem zapomniane, ale po pierwszym dniu, kiedy naprawdę zmarznę w drodze z pracy, wspinam się na krzesło i stając na palcach sięgam po karton z napisem "ZIMA". Swetry, sweterki, i wszystko co grube i ciepłe trafia znów na swoje miejsce. Zdarza się że gdzieś usłyszę: "Nie lubię zimy, bo trzeba się grubo ubierać..." W tym właśnie cała przyjemność. Lubię zwłaszcza, na przekór deszczowej pogodzie, ubrać sweter w pięknym kolorze: żółtym, zielonym, pomarańczowym... od razu robi się człowiekowi lepiej.

W domowych pieleszach do codziennego użytku wracają też polarowe koce bez których nie wyobrażam sobie czytania książki lub oglądania filmu. Wiedzą o tym moi bliscy: zeszłej zimy dostałam w prezencie aż dwa koce! Jeden z nich kupił dla mnie mój Teść, bo jak sam powiedział: "Dorotka zawsze marznie w nóżki"... Coś w tym jest.... Od tamtej pory stał się on naszym towarzyszem przy oglądaniu filmów na kanapie.
Drugi dostaliśmy od mojej Mamy, on również ma zaszczytne miejsce - spoczywa dostojnie w sypialni. 


Książki z "zimowego przetrwalnika"

Mój "zimowy przetrwalnik" nie byłby kompletny gdybym zapomniała o tym ważnym aspekcie. Latem ciężko znaleźć czas na lekturę. Słońce ciągnie raczej do pójścia z gazetą na plażę, ewentualnie z jakimś cieniutkim tomikiem wierszy... Ale krótkie jesienne dni zatrzymują nas w domu. Kanapa i koc wołają cichutko: "Nie wychodź...Chodź do nas..."
Wtedy lubię zaparzyć herbatę z miodem i cytryną, zająć moje ulubione miejsce przy oknie i czytać... 

Czytanie od dziecka było moją pasją. W szkole podstawowej i gimnazjum czytałam bardzo dużo, ale szkoła średnia... tutaj z bólem serca muszę przyznać, że zaczęło mi brakować czasu na czytanie. Na liście priorytetów znalazły się lektury szkolne, a o reszcie mogłam pomarzyć. Wówczas powzięłam postanowienie: Jak tylko skończę naukę przeczytam wszystkie książki, które bardzo chciałam przeczytać, ale nie miałam na to czasu. Zrobiła się z tego dość spora lista. To, że poszłam do pracy wcale nie ułatwiło mi zadania. Kiedy zaczęłam zarabiać własne pieniądze Empik stanął przede mną otworem! Pojawiły się nowości, których nie było w bibliotece, a które bardzo chciałam przeczytać. Zarabiać - kupować - czytać. To błędne koło trwa do dziś. Ale nie przeszkadza mi to. Wręcz przeciwnie. 

Książki mają w sobie coś niezwykłego. 
Przenoszą nas do innego świata. Wydaje mi się, że czytanie przez godzinę książki jest dla mózgu tym, czym dla ciała wizyta w saunie lub SPA. Relaks, regeneracja, nabieranie sił. Tego nie da telewizja ani internet. 

Ostatnio polecałam Wam książkę "Sekretne życie drzew". Dzisiaj napiszę kilka tytułów, według mnie, idealnych na zimowe wieczory. Dwie pierwsze rozwijają temat rozpoczęty przeze mnie w tym poście (obiecuję, że w przyszłości napiszę o nich więcej)
Moje ukochane książki o hygge... Uwielbiam do nich wracać w chłodne, smutne dni.

  1. Hygge, duńska sztuka szczęścia. Tourell Soderberg Marie
  2. Hygge, klucz do szczęścia. Wiking Meik
  3. Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął. Jonas Jonasson
  4. Marsjanin. Andy Weir
  5. Elementarz stylu. Katarzyna Tusk
  6. Dziewczyna z pomarańczami. Jostein Gaarder

To subiektywna lista. Możecie lubić zupełnie inną literaturę. Podzielcie się w komentarzach swoimi "zimowymi przetrwalnikami". Co robicie, żeby uprzyjemnić sobie krótkie dni? Jak spożytkowujecie długie wieczory? Co czytacie...?



Komentarze

  1. Mnie przez ostatnie trzy dni pochłonęła "Złodziejka książek". Jak i mnie i Tobie wiadomo, leżała u mnie już dobre kilka lat. Jej 500 stron mnie przerażało.... Ale jak zaczęłam to nie mogłam się oderwać i w rezultacie z żalem stwierdzam że się skończyła.... Pożyczysz mi jeszcze jakąś książkę? 😍

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie przez ostatnie trzy dni pochłonęła "Złodziejka książek". Jak i mnie i Tobie wiadomo, leżała u mnie już dobre kilka lat. Jej 500 stron mnie przerażało.... Ale jak zaczęłam to nie mogłam się oderwać i w rezultacie z żalem stwierdzam że się skończyła.... Pożyczysz mi jeszcze jakąś książkę? 😍

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty